To była bardzo osobista wyprawa, pełna ciekawych sytuacji, pysznego wina i wyśmienitych steków. Czas na latanie też się znalazł i to nie byle jaki.
Właśnie przez świetlik w dachu zaczął kapać deszcz a w słuchawkach rozbrzmiewa Jimm Morrison – i już jestem tam. Burza wysoko w górach, namiot a w nim dwóch gagatków. Wokoło wody cała masa a w ustach sucho. Przez noc zmienialiśmy się w trzymaniu namiotu, by się nie połamał, śpiwory całkiem mokre a z telefonu The Doors. Rano szukanie drogi zejścia z gór, przelot przez małe okienko w chmurze a na dole – nie można było nie świętować zejścia z gór.
To była konkretna wspinaczka górska.
Był to czas wielkiej otwartości, zakręconego latania, szaleństwa w powietrzu i wieczornego degustowania. Przykro mi, że Ďura już niema z nami.
Držte se
Dalibor